wtorek, 10 kwietnia 2012

Epilog


                Po  moim policzku spłynęła samotna łza.
-Eli !- Usłyszałam krzyk mamy.- Kochanie…Przyszła Isabel !
-Zejdę za chwilkę, niech wejdzie i poczeka !- Odparłam głośno tak aby mnie usłyszała. Wzięłam głęboki oddech i zeszłam z parapetu. Podeszłam do dużej szafy i przejrzałam się w lustrze. Po chwili jednak zamknęłam oczy i opuściłam rękawy bluzki. Skóra na rękach już nigdy nie miała być taka jak kiedyś… Spojrzałam na swoje oczy. Były jakby matowe. Włosy straciły swój blask. Nie byłam sobą. Tamtego dnia straciłam serce którego już nigdy nie miałam odzyskać. A dusze i charakter straciłam podczas pobytu w klinice. Okrągłe sześć lat…sześć lat byłam odcięta od rzeczywistego świata i faszerowana lekami które mnie tylko otumaniały…
-Eli ! Bo zaraz tam po ciebie wejdę !- Krzyknęła Isabel żartobliwym tonem. Delikatnie się uśmiechnęłam na dźwięk głosu przyjaciółki. Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie i nagle szerzej otworzyłam oczy. Szybko je zamknęłam. Moje serce zaczęło walić. Powoli je otworzyłam i odetchnęłam z ulgą.
-To nie było tylko przywidzenie…- Usłyszałam cichy szept. Odwróciłam się i rozejrzałam po całym pokoju. Byłam tu zupełnie sama…Wzruszyłam ramionami. Musiałam się z tym pogodzić…Ona była częścią mnie. Wychodząc z pokoju ostatni raz spojrzałam w stronę lustra po czym zamknęłam drzwi…Drzwi do mojego własnego świata…



_______
Od Jemi : Udało się :) Skończyłam tego bloga :) Widzimy się tu ostatni raz :) A teraz chwila szczerości :) Niewiele osób go czytało i muszę powiedzieć ,że się temu nie dziwie bo historia Eli nie wydaje mi się zbyt...dobrze opisana. Miałam tyle pomysłów ale nie potrafiłam ich przelać na papier. Może to dlatego ,że dopiero uczę się pisać :) W każdym razie jestem szczęśliwa ,że dotrwałam do końca i sobie nie odpuściłam :) Chce podziękować tym którzy ze mną zawsze byli :) A są to najlepsze czytelniczki pod słońcem : Akwamaryn i Cold_Princess :) Wam pragnę złożyć wręcz pokłony :D Innym oczywiście też dziękuje za to ,że ze mną byli i czytali to co tu pisałam :) Dziękuję :*:*

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

[16] Sekundy , minuty , godziny , dni , tygodnie…


                Obudziłam się w niewielkim pomieszczeniu. Wszędzie było ciemno. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku zauważyłam kilka szczegółów. Mój wzrok przykuły duże stalowe drzwi z małym okienkiem ,znajdujące się naprzeciw niewielkiego łóżka na którym leżałam. Nie miałam pojęcia gdzie jestem. Podciągnęłam nogi pod brodę i je objęłam rękoma.
Nagle usłyszałam kroki. Poruszyłam się niespokojnie i zaczęłam nasłuchiwać. Zza drzwi dochodziły mnie szmery. Swój wzrok skupiłam na drzwiach które powoli zaczęły się otwierać.
-Kim jesteście ?- Wysyczałam patrząc na dwie postacie odcinające się na jasnym korytarzu. Do pokoju wpadły blade promienie światła. Zmrużyłam oczy.
-Myśleliśmy ,że obudzisz się dopiero jutro.- Usłyszałam męski głos.- Witaj w naszej klinice Elizabeth.- W ciszy patrzyłam na pomieszczenie za nimi.- Teraz siostra Melissa poda ci lek nasenny bez którego nie będziesz mogła zasnąć.
Jedna z postaci zaczęła się do mnie zbliżać.
-Zostaw mnie !- Krzyknęłam gdy dotknęła mojej ręki.
-Doktorze ?- Zapytała odwracając się do mężczyzny stojącego koło drzwi.
-Elizabeth jeżeli nie pozwolisz Melissie wykonywać swojej pracy to będziemy musieli to zrobić siłą.- Powiedział stanowczo ale łagodnie. Nieufnie spojrzałam na stojącą obok mnie pielęgniarkę.
-Nie bój się… Chce ci tylko pomóc.- Dodała kobieta miłym głosem. Po chwili obraz zaczął mi się rozmazywać a ostatnie co widziałam to zamykające się drzwi.

.
..
….
…..
……

Sekundy , minuty , godziny , dni , tygodnie…niczym się nie różniły. Każdego ranka do mojej sali przychodziła kobieta z metalową tacą na której znajdowały się dwa małe kubeczki (a w nich tabletki) oraz szklanka wody. Kładła ją na małym stoliku obok łóżka i wychodziła dokładnie zamykając za sobą drzwi. Zawsze powoli brałam leki które mi przynoszono. Łykałam wszystkie tabletki jedną po drugiej i popijałam wodą ze szklanki. Po jakimś czasie kobieta wracała i sprawdzała czy na pewno zażyłam wszystkie leki po czym wychodziła.
Dalszej części dnia nigdy nie pamiętałam bo albo ją przespałam albo byłam tak otumaniona ,że nic do mnie nie dochodziło.
Pewnego dnia wszystko się zmieniło…
Pielęgniarka jak zwykle weszła do sali z metalową tacą na której znajdowało się standardowe wyposażenie. Położyła ją na stoliku na leki po czym wyszła. Szybko sięgnęłam po plastikowe kubeczki. Wysypałam ich zawartość na rękę i spojrzałam na drzwi. Nadal zamknięte. Rozejrzałam się dookoła sprawdzając czy w pokoju nie ma żadnej kamery ale nic takiego nie znalazłam więc zdjęłam z tacy szklankę z wodą. Położyłam na stoliku wszystkie tabletki po czym je mocno zgniotłam metalową tacą. Następnie zebrałam cały proszek pozostały po lekach i rozrzuciłam go po pokoju. Usiadłam z powrotem na łóżko i napiłam się wody. Drzwi się otworzyły. Pielęgniarka miło się uśmiechnęła i wyszła. Jednak popełniła fatalny błąd…Nie domknęła drzwi.
Szłam jasnym korytarzem. Po mojej prawej i lewej stronie ciągnęły się rzędy grubych stalowych drzwi. Na końcu pomieszczenia zauważyłam wyjście. Szybko się tam skierowałam. Podbiegłam do okna i z błyskiem w oku patrzyłam na soczyście zieloną trawę. Moje serce zaczęło mocno bić. Musiałam stąd uciekać…Aron pewnie się o mnie martwił. Biegłam po schodach chcąc jak najszybciej znaleźć się blisko ukochanego. Gdy byłam już na parterze zauważyłam szklane drzwi. Wolność była praktycznie na wyciągnięcie ręki. Ignorując absolutnie wszystko rzuciłam się przed siebie pragnąc poczuć powiew wiatru na skórze.
-Proszę pani…Nie może pani wyjść bez opiekuna. Z kim pani przyszła ?- Słyszałam zdenerwowany głos za sobą.- Proszę natychmiast wrócić !- Krzyczała gdy szklane drzwi się już za mną zamykały. Zaczęłam biegać po trawie i wrzeszczeć ,że mnie tu przetrzymują. Już po chwili ktoś trzymał mnie za ręce. Próbowałam się wyrywać ale to nie pomagało. Krzyczałam ile miałam sił w płucach. Po chwili obraz znowu zaczął się rozmazywać a ja czułam ,że spadam…
.
..
….
…..
……

Ogarnęłam wzrokiem pokój...Nic się nie zmieniło. Składał się on ze ścian pomalowanych na biało , łóżka na którym obecnie siedziałam i szafki nocnej na leki. Przede mną znajdowały się drzwi ze stali z małym okienkiem. Podciągnęłam nogi pod brodę i objęłam je ramionami. Zaczęłam się delikatnie kołysać, to zawsze mnie uspokajało. Przez Nią straciłam wszystko…nikt mi nie wierzył a dookoła brano mnie za wariatkę. Zaczynałam nowe życie…poszłam na wymarzone studia , mieszkałam z człowiekiem którego pokochałam z odwzajemnieniem i wtedy pojawiła się Ona.
-Nigdy się ode mnie nie uwolnisz…-Powiedziała złośliwie i się zaśmiała.
-Zamknij się !!!!- Zaczęłam krzyczeć. Ale ona zaczęła się śmiać głośniej. Zasłoniłam uszy dłońmi i zaczęłam krzyczeć próbując ją zagłuszyć. Wtedy do sali wbiegł doktor Simson i warknął na pielęgniarkę.
-Szybko ! Lek uspokajający !!

.
..
….
…..
……
…….
……..
………
……….
………..
…………




______
Od Jemi: Tak , wiem :) Rozdział jest strasznie chaotyczny i momentami może wydawać się bez sensu :D Ale właśnie o to chodziło :) Moim celem było pokazanie myśli i uczuć głównej bohaterki której strasznie namieszano w głowie. W tym rozdziale pozwalam wam wejść do dziwnego i zwariowanego umysłu Eli...:) Mam nadzieję ,że mimo wszystko to co tu napisałam wam przypadło do gustu i w pewien sposób podbiło wasze serca :D No dobra bo się rozpisałam :) Przed nami już tylko epilog :)

piątek, 6 kwietnia 2012

[15] I Wedy nagle moje powieki zaczęły opadać…były coraz cięższe aż w końcu zniknęłam.


      Ciemność… Gdzie ja jestem ? Starałam się rozejrzeć dookoła ale otoczenie się nie zmieniało. Jedna wielka plama czerni. Nagle w oddali zaczęło mi migać białe światło. Całą siłą woli próbowałam odeprzeć od siebie ciemność i dotrzeć do bieli jednak szło mi to opornie. Nagle zdałam sobie sprawę ,że słyszę jakieś szmery…być może były to głosy. Próbowałam coś zrozumieć ale nie mogłam…wszystkie dźwięki się zlewały tworząc w mojej głowie wielki hałas. Miałam wrażenie ,że zaraz nie wytrzymam. Głowa okropnie mnie bolała. Zacisnęłam mocniej zęby jednak to nie pomogło. Hałas się nasilał. Nie wytrzymałam…zaczęłam okropnie krzyczeć :
-Przestań ! Zostaw mnie !- Coś złapało mnie za ręce więc zaczęłam się wyrywać. W tamtym momencie zaczął do mnie docierać obraz i dźwięk.
-Kochanie…Spokojnie , spokojnie. Już wszystko dobrze !- Usłyszałam dobrze znany mi głos. Nagle poczułam spokój a ból głowy zniknął.
-Mamo ?- Zapytałam patrząc w zielone oczy kobiety. Brązowe włosy okalały jej twarz idealnie harmonizując z jej cerą. Moja matka pomimo wieku była niezaprzeczalnie piękna.
-Skarbie…-Szepnęła głaskając mnie po policzku. Na jej policzkach zaczęły pojawiać się łzy.
-Jestem w szpitalu ?- Zapytałam chcąc się upewnić. Nagle stojący obok tata kiwnął potwierdzająco głową. Gdy już chciałam zapytać co się stało do sali wszedł lekarz.
-Elizabeth…-Przeczytał patrząc na papiery które trzymał w rękach. Nagle podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się przyjaźnie.- Pamięta pani co się stało ?
-Nie…-Mruknęłam starając sobie cokolwiek przypomnieć.
-Policja jeszcze nie ustaliła jak to się dokładnie stało ale w pani domu wybuchł pożar.- W tym momencie przestałam go słuchać bo wszystkie wspomnienia szybko wróciły.

 Minęło dopiero kilka minut a ja miałam wrażenie ,że pakowanie ciągnęło się godzinami. Ciągle nerwowo spoglądałam na zegarek i okno wychodzące na ulicę. Po jakimś czasie usłyszałam ,że ktoś przyjechał. Szybko zapięłam ostatnią walizkę i wybiegłam z nią z domu. Podczas wszystkich czynności zupełnie ignorowałam przeszywający ból w okolicach uda.
-Wyjmijmy je.-Powiedział Sam patrząc na mnie. Szybko mu przytaknęłam. Aron widząc butelki z benzyną szybko warknął.
-Chcecie spalić dom ?!
-Nie ma innego sposobu… masz szczęście ,że żyjesz.- Odpowiedział mu krótko Sam. Aron patrzył na nas jak na wariatów gdy drzwiczki od bagażnika się zamknęły a przed nami stało około pięciu butelek z benzyną i dwa sporej wielkości kanistry.
-Kochanie…- Powiedziałam dotykając jego policzka.- Zaufaj mi…- Brunet patrzył raz na mnie , raz na kanistry i tak w kółko.
-Człowieku albo nam pomagasz albo stoisz obok i patrzysz na wszystko !-Krzyknął wściekły Sam. Brunet w końcu kiwnął głową na znak zgody. Chłopacy wzięli kanistry i zaczęli oblewać dom z zewnątrz. Mi przypadło wylanie z butelek benzyny w środku. Wbiegłam do domu i zaczęłam opróżniać butelki w innych miejscach. Postanowiłam najmocniej oblać schody , ponieważ były z drewna. Gdy już wyrzuciłam ostanie opakowanie zaczęłam krzyczeć chłopakom ,żeby odeszli od domu. Zapaliłam zapałkę i rzuciłam ją na pierwszy stopień schodów. Byłam już w salonie gdy nagle poczułam ,że coś łapie mnie za kostkę. Upadłam na podłogę całym ciałem.
-Powiedziałam ,że tak łatwo ci nie odpuszczę… Chcesz abym umarła a więc ty też musisz zginąć !- Krzyknęła Emylly puszczając moją kostkę. Było okropnie gorąco i zupełnie nic nie widziałam. W domu były masy dymu.
-Zostaw mnie ! Nie jestem tą Elizabeth za jaką mnie masz !- Krzyczałam próbując się uwolnić. Zaczęłam się krztusić. Dymu było coraz więcej… po chwili widziałam już tylko ciemność…”

-Czy dom spłonął ?- Zapytałam szybko przerywając lekarzowi.
-Tak.- Odpowiedział krótko. Już chciałam się uśmiechnąć gdy nagle mi się przypomniało ,że przecież nie byłam sama.
-Przepraszam ale gdzie jest Aron ? Mu się chyba nic nie stało , prawda ?- To ostatnie zdanie skierowałam do matki. Jej oczy wypełniły się łzami. Tata jak najszybciej ją do siebie przytulił i zaczął delikatnie klepać po plecach.
-O co chodzi ? Gdzie on jest ?- Pytałam coraz bardziej zła ,że wszyscy milczą i nikt nie chce mi odpowiedzieć.
-To dzięki niemu pani zawdzięcza życie.- Powiedział cicho lekarz. Patrzyłam na niego chcąc uzyskać więcej informacji.- Gdy dom płonął on wbiegł i panią stamtąd wyciągnął ale…
-Nie…-Jęknęłam. To nie mogła być prawda.
-Przykro mi…Pomógł pani ale sam umarł. Jego organizm nie był na to przygotowany. W momencie gdy karetka przyjechała on już nie żył.
Patrzyłam na tego człowieka z niedowierzeniem. Wszystko wokoło zaczęło się jakby rozmywać…Wokoło widziałam znowu ciemność. Miałam wrażenie ,że moje ciało płonie z bólu. Serce jakby rozpadło się na miliony kawałeczków wbijających się w inne narządy. Krwawiłam od środka. Chciałam krzyczeć…ale nie potrafiłam. Chciałam sobie zrobić krzywdę…ale nie mogłam. Chciałam…,żeby było tak jak dawniej ale to było nie możliwe. Czułam się jakby ktoś raz za razem wpychał i wyciągał mi nóż z klatki piersiowej w miejscu gdzie powinno być serce. Nie ruszałam się bo wiedziałam ,że na to zasłużyłam. To wszystko moja wina.
-Eli !!!- Usłyszałam rozpaczliwy krzyk matki a ojciec zaczął wyrywać mi coś z rąk. Byłam oszołomiona. Nagle na podłogę upadł niewielki kawałek metalu. Spojrzałam na pościel. Krew…pełno krwi.
-Dlaczego płaczesz ?- Zapytałam patrząc na zrozpaczoną matkę. I Wedy nagle moje powieki zaczęły opadać…były coraz cięższe aż w końcu zniknęłam.



                                                                 ***


Tydzień później :
           
            Mężczyzna o ciemnych włosach przeplatanych siwizną zamknął za sobą drzwi i usiadł spokojnie na krześle obok swojej żony. Kobieta miała zmęczoną twarz. Wyglądała jakby nie spała kilka dni pod rząd.
-Miło mi państwo widzieć. Szkoda ,że w takich okolicznościach.- Dodał szybko lekarz patrząc na małżeństwo.- No dobrze przejdźmy do konkretów. Wasza córka jest już jak najbardziej zdrowa fizycznie. Z nogą wszystko dobrze , przez pewien czas będzie czuła dyskomfort w chodzeniu ale to minie.
-Możemy ją już dziś zabrać do domu ?- Zapytał mężczyzna ściskając rękę kobiety.
-Niestety…jak mówiłem. Wasza córka jest zdrowa ale fizycznie.- Odparł lekarz.
-Do czego pan dąży ?- Zapytała szybko kobieta.
-Podejrzewamy ,że pożar i utrata bardzo bliskiej osoby spowodowały pewne zmiany w mózgu Elizabeth.
-Co takiego ?- Przerwał lekarzowi mężczyzna podniesionym głosem.
-Elizabeth miała już do czynienia z psychiatrą który stwierdził ,że ona potrzebuje specjalistycznej pomocy. Wasza córka po wyjściu ze szpitala od razu zostanie przewieziona do kliniki psychiatrycznej.
-Ona wcale nie jest wariatką ! To bardzo mądra dziewczyna ! Każdy by cierpiał po utracie ukochanej osoby ! Ona po prostu zamknęła się w sobie !- Krzyczała kobieta.
-Elizabeth rozmawia z kimś…kogo nie ma. Na przesłuchaniu powiedziała ,że to przez Nią Aron zginął.- Mówił zimno lekarz. Nagle kobieta wybuchła płaczem.
-To nie dzieje się naprawdę…-Jęknęła przytulając się do swojego męża.
-Na jak długo ją tam chcecie zabrać ?- Zapytał rzeczowo mężczyzna.
-Aż wyzdrowieje. Zmiany mogą nastąpić za tydzień albo nigdy…-Szepnął.


______
 Od Jemi : Na wstępie chce poinformować ,że ponad tydzień nie było mnie w Polsce i właśnie dlatego rozdział oddaje w wasze ręce dopiero dzisiaj. Muszę przyznać ,że dość mi się podoba :) Nie ma to jak zabijać bohaterów :D Haha :P  A teraz tak na poważnie :) Jak widzicie zmierzamy już powoli do końca :) Przewiduje jeszcze co najwyżej dwa rozdziały z epilogiem :) Powiem szczerze ,że ta historia na początku mi się bardzo podobała jednak po kilku rozdziałach straciłam zapał...to znowu wróciło :) Mam nadzieje ,że będziecie ze mną do końca :)
Dedykacja : Dla Anonima który ciągle mnie pośpiesza w pisaniu kolejnych rozdziałów :) Dzięki tobie wiem ,że komuś jeszcze bardzo zależy na tym blogu :) Dziękuję ,że kopiesz mnie w tyłek i przypominasz mi o tym :))

sobota, 24 marca 2012

[14] Powiedziałam ,że tak łatwo ci nie odpuszczę…


         Leżałam nieruchomo patrząc na walizki znajdujące się pod ścianą. Po rozmowie z Samem nadal byłam roztrzęsiona. Wiedziałam ,że to była zasadnicza część naszego planu. Musiałam się rozstać z Aronem dla jego bezpieczeństwa…ale nie umiałam. Nie potrafiłam tego zrobić. Nadal miałam nadzieję ,że Sam mi pomoże jednak dobrze wiedziałam ,iż utraciłam tą szanse w tym momencie gdy zatrzymałam pakującego się bruneta. Zaczęłam gorączkowo myśleć co robić gdy nagle usłyszałam cichy dziecięcy śpiew.
Od razu skostniałam…
-Rozpocznie się gra ,o nowy etap, o szlak nowej drogi. Nie zazna widoku dnia ,ten komu teraz podwiną się nogi…-Po pokoju rozniósł się niewinny śmiech. Do oczu cisnęły mi się łzy… miałam już tego wszystkiego dość. Moje serce okropnie waliło…
-Elizabeth…Stęskniłam się za tobą. Gdzie się ukrywasz siostrzyczko ?- Zapytała melodyjnym głosem. Słysząc zbliżające się kroki szybko spojrzałam na Arona. Spał spokojnie z lekkim uśmiechem na twarzy nie zdając sobie zupełnie z niczego sprawy.
-Elizabeth…Słyszałam dziś twoją rozmowę.- Zebrałam w sobie całą siłę woli aby odwrócić od ukochanego wzrok i powoli podnieść się do pozycji siedzącej. Była coraz bliżej. Nie mogłam jej pozwolić nic zrobić Aronowi , nie wybaczyłabym sobie tego. Powoli zaczęłam zsuwać z nóg kołdrę. Nagle usłyszałam tak głośne skrzypnięcie ,że z przerażeniem stwierdziłam ,iż za chwilę przekroczy próg sypialni. Szybko wstałam. W tej chwili stanęłam z nią twarzą w twarz.
-Słyszałam ,że znowu chcesz zostawić mnie zupełnie samą. Bez niczego , tak jak ostatnio.- Powiedziała przesłodzonym głosem wykrzywiając wargi w nieszczerym uśmiechu.- Myślisz ,że znowu na to pozwolę ?-Zapytała ze śmiechem. Rozglądałam się za jakimś ostrym narzędziem starając się aby Emylly tego nie zauważyła. -Jesteś żałosna…-Wysyczała patrząc na mnie lekceważąco.
-Już nigdy nie pozwolę ci odejść…nigdy się ode mnie nie uwolnisz !- Krzyknęła patrząc z zadowoleniem na moją przerażoną minę. Nagle w jej ręku zalśnił nóż…Przełknęłam głośno ślinę.
-Jeżeli ty go dziś nie zabijesz…to ja to zrobię.- Powiedziała wyciągając delikatnie dłoń w moją stronę.
-Nigdy tego nie zrobię…Możesz mnie torturować i się nade mną znęcać ale ja nigdy nie dam ci tego czego pragniesz…Nigdy.-Wysyczałam patrząc na nią groźnie. Uśmiechnęła się delikatnie tak jakby zapomniała ,że przed chwilą kazała mi zabić ukochanego.
-W takim razie ja to zrobię.- Powiedziała wpychając mi nóż w nogę i popychając z całej siły. Upadłam na podłogę kawałek dalej. Ze łzami w oczach obserwowałam jak powoli podchodzi do łóżka i unosi sztylet wysoko do góry. W ciszy patrzyłam na jej kpiący uśmiech gdy odbierała mi najważniejszą rzecz w życiu. Nie miałam szans aby tam dojść i zapobiec zdarzeniu…czułam ,że tracę coraz więcej krwi , jej ręce powoli opadały a łzy zamazywały mi cały obraz... W ostatniej chwili usłyszałam ciche szczeknięcie i okropny odgłos wbijania noża w ciało.
Zalałam się łzami…Padłam zupełnie na podłogę roztrzęsiona. Zebrałam w sobie całą siłę i krzyknęłam :
-Jak mogłaś !!!!-Miałam wrażenie ,że zdarłam sobie gardło…ale teraz to już się nie liczyło. Już nic nie miało sensu…wszystko było bezcelowe.
-Eli ?!- Usłyszałam zaspany męski głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam zmartwioną twarz Arona. Szybko do mnie podbiegł i zaczął oglądać.
-Co tu się kurwa stało ?!- Wrzasnął widząc wokoło mnie pełno krwi i nóż. Patrzyłam na niego niedowierzając.
-Jeśli ty jesteś tu…to co w takim razie zabiła…Żyjesz !-Krzyknęłam rzucając mu się w ramiona zupełnie ignorując przeszywający ból w okolicach uda. Po chwili jednak szybko wydostałam się z jego objęć i podeszłam kulejąc do małego zakrwawionego ciałka przy łóżku.
-Lucki…- Szepnęłam oglądając zmasakrowane ciało szczeniaka. Po chwili obok mnie stanął Aron. Podniosłam się i spojrzałam w jego przestraszone zielone oczy.- To nie ja…To Emylly… Kochanie musisz mi uwierzyć.-Błagałam płacząc. Zerknął na mnie a potem na podłogę.- Aron…-Jęknęłam coraz bardziej zalewając się łzami.
-…erze…- Usłyszałam cichy szept. Po chwili zdecydowanie podniósł głowę do góry i powtórzył.- Wierzę. Wynośmy się stąd !- Krzyknął ciągnąc mnie za rękę w kierunku drzwi.
-Nie Aron…Ja tego nie mogę tak zostawić. Trzeba to zakończyć raz na zawsze.- Powiedziałam zdecydowanie.
-Co chcesz zrobić ?- Zapytał ściągając z siebie swoją koszulkę.
-Jest ktoś kto może nam pomóc to zakończyć. Muszę zadzwonić po Sama.- Powiedziałam szybko rozglądając się w poszukiwaniu telefonu. Nagle poczułam dotyk na udzie , przestraszona spuściłam wzrok. Aron miał w ręce kawałek materiału i obwiązywał nim moje udo chcąc zatamować krwawienie.
-To powinno pomóc ale gdy przyjedzie tutaj ten facet od razu jedziemy do szpitala !- Krzyknął do mnie. Podbiegłam do szafki po telefon i szybko wybrałam numer. Sam odebrał po dwóch sygnałach.
-Jeszcze nie wszystko stracone… Przyjedź i skończmy to !- Powiedziałam głośno.
-Zaraz będę , wynieście wasze rzeczy.-Odparł i się rozłączył.
-Zanieśmy walizki do samochodu.- Aron szybko mi przytaknął.
-Ty spakuj ostatnie rzeczy a ja będę już nosił walizki.
            Minęło dopiero kilka minut a ja miałam wrażenie ,że pakowanie ciągnęło się godzinami. Ciągle nerwowo spoglądałam na zegarek i okno wychodzące na ulicę. Po jakimś czasie usłyszałam ,że ktoś przyjechał. Szybko zapięłam ostatnią walizkę i wybiegłam z nią z domu. Podczas wszystkich czynności zupełnie ignorowałam przeszywający ból w okolicach uda.
-Wyjmijmy je.-Powiedział Sam patrząc na mnie. Szybko mu przytaknęłam. Aron widząc butelki z benzyną szybko warknął.
-Chcecie spalić dom ?!
-Nie ma innego sposobu… masz szczęście ,że żyjesz.- Odpowiedział mu krótko Sam. Aron patrzył na nas jak na wariatów gdy drzwiczki od bagażnika się zamknęły a przed nami stało około pięciu butelek z benzyną i dwa sporej wielkości kanistry.
-Kochanie…- Powiedziałam dotykając jego policzka.- Zaufaj mi…- Brunet patrzył raz na mnie , raz na kanistry i tak w kółko.
-Człowieku albo nam pomagasz albo stoisz obok i patrzysz na wszystko !-Krzyknął wściekły Sam. Brunet w końcu kiwnął głową na znak zgody. Chłopacy wzięli kanistry i zaczęli oblewać dom z zewnątrz. Mi przypadło wylanie z butelek benzyny w środku. Wbiegłam do domu i zaczęłam opróżniać butelki w innych miejscach. Postanowiłam najmocniej oblać schody , ponieważ były z drewna. Gdy już wyrzuciłam ostanie opakowanie zaczęłam krzyczeć chłopakom ,żeby odeszli od domu. Zapaliłam zapałkę i rzuciłam ją na pierwszy stopień schodów. Byłam już w salonie gdy nagle poczułam ,że coś łapie mnie za kostkę. Upadłam na podłogę całym ciałem.
-Powiedziałam ,że tak łatwo ci nie odpuszczę… Chcesz abym umarła a więc ty też musisz zginąć !- Krzyknęła Emylly puszczając moją kostkę. Było okropnie gorąco i zupełnie nic nie widziałam. W domu były masy dymu.
-Zostaw mnie ! Nie jestem tą Elizabeth za jaką mnie masz !- Krzyczałam próbując się uwolnić. Zaczęłam się krztusić. Dymu było coraz więcej… po chwili widziałam już tylko ciemność… 



_______
Od Jemi : Przepraszam was za tak długa nieobecność... Była ona spowodowana brakiem weny i masą nauki....Ostatnia klasa to nie przelewki... W każdym razie jestem miło zaskoczona ,że ktoś pamiętał o blogu i dopytuje się o to kiedy będzie nowy rozdział ! :) To , to mnie zmotywowało do pisania :) Oddaje w wasze ręce ten niewielki kawałek tekstu powyżej :) Co myślicie ? :D

czwartek, 23 lutego 2012

[13 ]-Przepraszam...

            Przetarłam oczy. Nie miałam pojęcia gdzie jestem. Moje serce zaczęło bić mocniej z przerażenia. Z obserwacji wywnioskowałam ,że znajdowałam się w jakimś obskurnym pomieszczeniu. Prawdopodobnie było ono pod ziemią. Podłoga była wykonana z betonu a ściany miały beżowy kolor. Dopiero teraz spostrzegłam ,że siedzę na szarym materacu który jest jedynym przedmiotem znajdującym się w pokoju.
-Gdzie ja jestem ?- Szepnęłam dotykając brudnego koca.
-W bezpiecznym miejscu.- Usłyszałam głęboki męski głos.
-Kim jesteś ?- Zapytałam rozglądając się w poszukiwaniu mężczyzny.- I czemu mnie tu przetrzymujesz ?!- Warknęłam wściekła.
-Mam na imię  Sam i próbuje ci pomóc. -Nagle z cienia niedaleko mnie wyłonił się chłopak. Wytężyłam wzrok i dokładnie mu się przyjrzałam. Miałam dziwne wrażenie ,że wcześniej już go gdzieś widziałam…Te ciemne oczy…
-To ty mnie kiedyś ostrzegałeś na ulicy…-Powiedziałam cicho. Sam przytaknął.
-Musisz stamtąd uciekać Elizabeth.- Powiedział siadając obok mnie na materacu.
-Skąd wiesz jak mam na imię?- Zapytałam patrząc nadal na niego z przerażeniem.
-Bo dokładnie trzy lata temu przechodziłem to co ty. Wiem ,że ty też ją widzisz…Ona nie da ci spokoju jeżeli szybko się nie wyprowadzisz. Zniszczy ci całe życie…-Mówił szybko.
-Mieszkałeś tam ?- Zapytałam. Przytaknął.
-Przeprowadziłem się tu z dziewczyną…bo znalazłem w tym mieście dobrą prace. Miało być idealnie…Dziś mija druga rocznica śmierci Kate.- W jego słowach wyczułam ogromny smutek i ciężar wspomnień.- Teraz nie mam nic…zupełnie nic.-Dokończył cicho.
-Aby to zakończyć muszę się tylko przeprowadzić ?-Zapytałam patrząc w jego smutne oczy.
-Nie…Ona znajdzie kolejna ofiarę.-Powiedział stanowczo.
-W takim razie co mam zrobić ?- Powoli sięgnął do kieszeni i wyjął niewielka zapalniczkę. Po chwili widziałam jego zdeterminowaną minę w blasku ognia. Spojrzałam na niego ze strachem w oczach. Jednak po chwili namysłu mu przytaknęłam.


                                                                 ***


    Delikatnie zamknęłam drzwi i zawiesiłam kluczę w odpowiednim miejscu. Gdy ściągnęłam buty na korytarz wbiegł niewielki biszkoptowy szczeniak radośnie machając ogonem. Nachyliłam się i go pogłaskałam po niewielkiej główce. Lucky chciał wskoczyć na moje nogi jednak bandaż na jednej z łap mu to uniemożliwiał. Zdjęłam płaszcz i biorąc go na ręce weszłam do kuchni. Jak najciszej umiałam otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej karton soku. Po chwili nalałam go sobie trochę do szklanki. Usiadłam przy wysepce kuchennej ,rozmyślając o rozmowie przeprowadzonej z Samem.
Nagle światło w kuchni się zapaliło a w progu stał wściekły Aron.
-Myślałem ,że coś ci się stało…- Powiedział zaciskając mocniej zęby.
-Jak widzisz wszystko jest dobrze.-Odparłam zimno. Nadal byłam na niego zła ,że mi nie wierzył.
-Nie !- Krzyknął.- Nic nie jest dobrze ! Odkąd się tu wprowadziliśmy zaczęłaś się zachowywać inaczej…miałaś dwa wypadki i teraz wyszłaś z domu na całą noc wracając nad dopiero teraz i to jedyne co masz mi do powiedzenia ?!
Patrzyłam mu w oczy gdy wypowiadał te słowa…jego oczy płonęły złością. On nic nie rozumiał…
-Wiesz jak cholernie się o ciebie martwię ?!
Nadal zimno na niego patrzyłam…Nagle poczułam ciepłą ciecz spływającą po moim policzku.
-A wiesz czemu tak jest ?- Powiedział bezsilnie.- Bo cię kocham jak wariat i mam wrażenie ,że już tego nie odwzajemniasz…-Szepnął.
Łzy nadal kapały jedna po drugiej…a ja nie mogłam z siebie nic wydusić. Chciałam krzyczeć ,że ja przecież też go kocham…że jest dla mnie najważniejszy ale tylko milczałam patrząc jak jego oczy się szklą.
-Przepraszam…-Szepnęłam. Patrzył na mnie z bezradnością. Wiedziałam ,że go zraniłam.
-Tylko tyle ?- Zapytał starając się ukryć poszczególne łzy. Aron nigdy nie płakał. Opuściłam głowę czując się jak ostatnia szmata. Szybkim ruchem odwrócił się i zniknął za ścianą. Usłyszałam okropny trzask i rozsuwany zamek. Wstałam powoli z krzesła , podchodząc do wejścia naszej sypialni. Aron biegał od szafy do walizki niosąc w dłoniach ubrania. Widząc to wybuchłam płaczem zsuwając się po ścianie na podłogę.
-Nie rób tego…proszę.-Jęknęłam cicho. Nie umiałam tego zrobić. Nie potrafiłam. Aron gwałtownie stanął w miejscu.-Nie umiem żyć bez ciebie…kocham cię !- Krzyknęłam. Szybko wstałam i rzuciłam się w ramiona bruneta. Ten mocno mnie do siebie przytulił całując w usta. W jego ramionach czułam się bezpiecznie.
-Dlaczego prawie pozwoliłaś mi odejść ?- Zapytał patrząc na mnie ze łzami w oczach.
-Myślałam ,że dzięki temu cię ochronie…ale są gorsze rzeczy niż śmierć. Nie dam rady sama…-Wyszeptałam między pocałunkami.- To miejsce nas niszczy…Wyprowadźmy się stąd. Teraz !
-Czekaj…-Powiedział szczęśliwy nagle zdając sobie sprawę co krzyknęłam.- Jak to teraz ? A co z twoimi studiami ? Przecież marzyłaś ,żeby tu się uczyć.
-Jest milion uczelni…Błagam cię wynieśmy się stąd. Przecież nic nas tu nie trzyma.- Mówiłam nie odrywając się od niego. Pocałował mnie w głowę.
-Dobrze…Wyprowadzimy się. Ale teraz jest trzecia w nocy…Zrobimy to po południu.- Przytaknęłam mu szczęśliwa. On przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej i szepnął.
-Myślałem ,że mnie już nie kochasz…
-Zawsze będę cię kochać.- Odparłam.
    Za oknem padał śnieg. Biały puch zdobił drzewa swoimi płatkami. Westchnęłam. Spojrzałam na spokojną twarz Arona. Spał z uśmiechem na twarzy. Wściekła na siebie delikatnie wyswobodziłam się z jego objęć i podnosząc telefon z szafki nocnej poszłam do kuchni. Nacisnęłam jedynkę po czym wybrałam zielona słuchawkę. Po trzech sygnałach usłyszałam głos Sama :
-Nie zrobiłam tego…Nie mogłam pozwolić mu odejść.-Wyszeptałam.
-Nie rozumiesz ,że on jest w niebezpieczeństwie ?!-Warknął na mnie wściekły.
-Ale ja go kocham…-Jęknęłam a w moich oczach zebrały się łzy.
-Najwyraźniej niewystarczająco.-Powiedział chłodno rozłączając się. Ukryłam twarz w dłoniach i zalałam się łzami…



_______
Od autora : W rozdziale zaczyna się dziać :) Już w kolejnym będzie wielki wybuch akcji ! :D Liczę na wasze wsparcie :*