wtorek, 10 kwietnia 2012

Epilog


                Po  moim policzku spłynęła samotna łza.
-Eli !- Usłyszałam krzyk mamy.- Kochanie…Przyszła Isabel !
-Zejdę za chwilkę, niech wejdzie i poczeka !- Odparłam głośno tak aby mnie usłyszała. Wzięłam głęboki oddech i zeszłam z parapetu. Podeszłam do dużej szafy i przejrzałam się w lustrze. Po chwili jednak zamknęłam oczy i opuściłam rękawy bluzki. Skóra na rękach już nigdy nie miała być taka jak kiedyś… Spojrzałam na swoje oczy. Były jakby matowe. Włosy straciły swój blask. Nie byłam sobą. Tamtego dnia straciłam serce którego już nigdy nie miałam odzyskać. A dusze i charakter straciłam podczas pobytu w klinice. Okrągłe sześć lat…sześć lat byłam odcięta od rzeczywistego świata i faszerowana lekami które mnie tylko otumaniały…
-Eli ! Bo zaraz tam po ciebie wejdę !- Krzyknęła Isabel żartobliwym tonem. Delikatnie się uśmiechnęłam na dźwięk głosu przyjaciółki. Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie i nagle szerzej otworzyłam oczy. Szybko je zamknęłam. Moje serce zaczęło walić. Powoli je otworzyłam i odetchnęłam z ulgą.
-To nie było tylko przywidzenie…- Usłyszałam cichy szept. Odwróciłam się i rozejrzałam po całym pokoju. Byłam tu zupełnie sama…Wzruszyłam ramionami. Musiałam się z tym pogodzić…Ona była częścią mnie. Wychodząc z pokoju ostatni raz spojrzałam w stronę lustra po czym zamknęłam drzwi…Drzwi do mojego własnego świata…



_______
Od Jemi : Udało się :) Skończyłam tego bloga :) Widzimy się tu ostatni raz :) A teraz chwila szczerości :) Niewiele osób go czytało i muszę powiedzieć ,że się temu nie dziwie bo historia Eli nie wydaje mi się zbyt...dobrze opisana. Miałam tyle pomysłów ale nie potrafiłam ich przelać na papier. Może to dlatego ,że dopiero uczę się pisać :) W każdym razie jestem szczęśliwa ,że dotrwałam do końca i sobie nie odpuściłam :) Chce podziękować tym którzy ze mną zawsze byli :) A są to najlepsze czytelniczki pod słońcem : Akwamaryn i Cold_Princess :) Wam pragnę złożyć wręcz pokłony :D Innym oczywiście też dziękuje za to ,że ze mną byli i czytali to co tu pisałam :) Dziękuję :*:*

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

[16] Sekundy , minuty , godziny , dni , tygodnie…


                Obudziłam się w niewielkim pomieszczeniu. Wszędzie było ciemno. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku zauważyłam kilka szczegółów. Mój wzrok przykuły duże stalowe drzwi z małym okienkiem ,znajdujące się naprzeciw niewielkiego łóżka na którym leżałam. Nie miałam pojęcia gdzie jestem. Podciągnęłam nogi pod brodę i je objęłam rękoma.
Nagle usłyszałam kroki. Poruszyłam się niespokojnie i zaczęłam nasłuchiwać. Zza drzwi dochodziły mnie szmery. Swój wzrok skupiłam na drzwiach które powoli zaczęły się otwierać.
-Kim jesteście ?- Wysyczałam patrząc na dwie postacie odcinające się na jasnym korytarzu. Do pokoju wpadły blade promienie światła. Zmrużyłam oczy.
-Myśleliśmy ,że obudzisz się dopiero jutro.- Usłyszałam męski głos.- Witaj w naszej klinice Elizabeth.- W ciszy patrzyłam na pomieszczenie za nimi.- Teraz siostra Melissa poda ci lek nasenny bez którego nie będziesz mogła zasnąć.
Jedna z postaci zaczęła się do mnie zbliżać.
-Zostaw mnie !- Krzyknęłam gdy dotknęła mojej ręki.
-Doktorze ?- Zapytała odwracając się do mężczyzny stojącego koło drzwi.
-Elizabeth jeżeli nie pozwolisz Melissie wykonywać swojej pracy to będziemy musieli to zrobić siłą.- Powiedział stanowczo ale łagodnie. Nieufnie spojrzałam na stojącą obok mnie pielęgniarkę.
-Nie bój się… Chce ci tylko pomóc.- Dodała kobieta miłym głosem. Po chwili obraz zaczął mi się rozmazywać a ostatnie co widziałam to zamykające się drzwi.

.
..
….
…..
……

Sekundy , minuty , godziny , dni , tygodnie…niczym się nie różniły. Każdego ranka do mojej sali przychodziła kobieta z metalową tacą na której znajdowały się dwa małe kubeczki (a w nich tabletki) oraz szklanka wody. Kładła ją na małym stoliku obok łóżka i wychodziła dokładnie zamykając za sobą drzwi. Zawsze powoli brałam leki które mi przynoszono. Łykałam wszystkie tabletki jedną po drugiej i popijałam wodą ze szklanki. Po jakimś czasie kobieta wracała i sprawdzała czy na pewno zażyłam wszystkie leki po czym wychodziła.
Dalszej części dnia nigdy nie pamiętałam bo albo ją przespałam albo byłam tak otumaniona ,że nic do mnie nie dochodziło.
Pewnego dnia wszystko się zmieniło…
Pielęgniarka jak zwykle weszła do sali z metalową tacą na której znajdowało się standardowe wyposażenie. Położyła ją na stoliku na leki po czym wyszła. Szybko sięgnęłam po plastikowe kubeczki. Wysypałam ich zawartość na rękę i spojrzałam na drzwi. Nadal zamknięte. Rozejrzałam się dookoła sprawdzając czy w pokoju nie ma żadnej kamery ale nic takiego nie znalazłam więc zdjęłam z tacy szklankę z wodą. Położyłam na stoliku wszystkie tabletki po czym je mocno zgniotłam metalową tacą. Następnie zebrałam cały proszek pozostały po lekach i rozrzuciłam go po pokoju. Usiadłam z powrotem na łóżko i napiłam się wody. Drzwi się otworzyły. Pielęgniarka miło się uśmiechnęła i wyszła. Jednak popełniła fatalny błąd…Nie domknęła drzwi.
Szłam jasnym korytarzem. Po mojej prawej i lewej stronie ciągnęły się rzędy grubych stalowych drzwi. Na końcu pomieszczenia zauważyłam wyjście. Szybko się tam skierowałam. Podbiegłam do okna i z błyskiem w oku patrzyłam na soczyście zieloną trawę. Moje serce zaczęło mocno bić. Musiałam stąd uciekać…Aron pewnie się o mnie martwił. Biegłam po schodach chcąc jak najszybciej znaleźć się blisko ukochanego. Gdy byłam już na parterze zauważyłam szklane drzwi. Wolność była praktycznie na wyciągnięcie ręki. Ignorując absolutnie wszystko rzuciłam się przed siebie pragnąc poczuć powiew wiatru na skórze.
-Proszę pani…Nie może pani wyjść bez opiekuna. Z kim pani przyszła ?- Słyszałam zdenerwowany głos za sobą.- Proszę natychmiast wrócić !- Krzyczała gdy szklane drzwi się już za mną zamykały. Zaczęłam biegać po trawie i wrzeszczeć ,że mnie tu przetrzymują. Już po chwili ktoś trzymał mnie za ręce. Próbowałam się wyrywać ale to nie pomagało. Krzyczałam ile miałam sił w płucach. Po chwili obraz znowu zaczął się rozmazywać a ja czułam ,że spadam…
.
..
….
…..
……

Ogarnęłam wzrokiem pokój...Nic się nie zmieniło. Składał się on ze ścian pomalowanych na biało , łóżka na którym obecnie siedziałam i szafki nocnej na leki. Przede mną znajdowały się drzwi ze stali z małym okienkiem. Podciągnęłam nogi pod brodę i objęłam je ramionami. Zaczęłam się delikatnie kołysać, to zawsze mnie uspokajało. Przez Nią straciłam wszystko…nikt mi nie wierzył a dookoła brano mnie za wariatkę. Zaczynałam nowe życie…poszłam na wymarzone studia , mieszkałam z człowiekiem którego pokochałam z odwzajemnieniem i wtedy pojawiła się Ona.
-Nigdy się ode mnie nie uwolnisz…-Powiedziała złośliwie i się zaśmiała.
-Zamknij się !!!!- Zaczęłam krzyczeć. Ale ona zaczęła się śmiać głośniej. Zasłoniłam uszy dłońmi i zaczęłam krzyczeć próbując ją zagłuszyć. Wtedy do sali wbiegł doktor Simson i warknął na pielęgniarkę.
-Szybko ! Lek uspokajający !!

.
..
….
…..
……
…….
……..
………
……….
………..
…………




______
Od Jemi: Tak , wiem :) Rozdział jest strasznie chaotyczny i momentami może wydawać się bez sensu :D Ale właśnie o to chodziło :) Moim celem było pokazanie myśli i uczuć głównej bohaterki której strasznie namieszano w głowie. W tym rozdziale pozwalam wam wejść do dziwnego i zwariowanego umysłu Eli...:) Mam nadzieję ,że mimo wszystko to co tu napisałam wam przypadło do gustu i w pewien sposób podbiło wasze serca :D No dobra bo się rozpisałam :) Przed nami już tylko epilog :)

piątek, 6 kwietnia 2012

[15] I Wedy nagle moje powieki zaczęły opadać…były coraz cięższe aż w końcu zniknęłam.


      Ciemność… Gdzie ja jestem ? Starałam się rozejrzeć dookoła ale otoczenie się nie zmieniało. Jedna wielka plama czerni. Nagle w oddali zaczęło mi migać białe światło. Całą siłą woli próbowałam odeprzeć od siebie ciemność i dotrzeć do bieli jednak szło mi to opornie. Nagle zdałam sobie sprawę ,że słyszę jakieś szmery…być może były to głosy. Próbowałam coś zrozumieć ale nie mogłam…wszystkie dźwięki się zlewały tworząc w mojej głowie wielki hałas. Miałam wrażenie ,że zaraz nie wytrzymam. Głowa okropnie mnie bolała. Zacisnęłam mocniej zęby jednak to nie pomogło. Hałas się nasilał. Nie wytrzymałam…zaczęłam okropnie krzyczeć :
-Przestań ! Zostaw mnie !- Coś złapało mnie za ręce więc zaczęłam się wyrywać. W tamtym momencie zaczął do mnie docierać obraz i dźwięk.
-Kochanie…Spokojnie , spokojnie. Już wszystko dobrze !- Usłyszałam dobrze znany mi głos. Nagle poczułam spokój a ból głowy zniknął.
-Mamo ?- Zapytałam patrząc w zielone oczy kobiety. Brązowe włosy okalały jej twarz idealnie harmonizując z jej cerą. Moja matka pomimo wieku była niezaprzeczalnie piękna.
-Skarbie…-Szepnęła głaskając mnie po policzku. Na jej policzkach zaczęły pojawiać się łzy.
-Jestem w szpitalu ?- Zapytałam chcąc się upewnić. Nagle stojący obok tata kiwnął potwierdzająco głową. Gdy już chciałam zapytać co się stało do sali wszedł lekarz.
-Elizabeth…-Przeczytał patrząc na papiery które trzymał w rękach. Nagle podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się przyjaźnie.- Pamięta pani co się stało ?
-Nie…-Mruknęłam starając sobie cokolwiek przypomnieć.
-Policja jeszcze nie ustaliła jak to się dokładnie stało ale w pani domu wybuchł pożar.- W tym momencie przestałam go słuchać bo wszystkie wspomnienia szybko wróciły.

 Minęło dopiero kilka minut a ja miałam wrażenie ,że pakowanie ciągnęło się godzinami. Ciągle nerwowo spoglądałam na zegarek i okno wychodzące na ulicę. Po jakimś czasie usłyszałam ,że ktoś przyjechał. Szybko zapięłam ostatnią walizkę i wybiegłam z nią z domu. Podczas wszystkich czynności zupełnie ignorowałam przeszywający ból w okolicach uda.
-Wyjmijmy je.-Powiedział Sam patrząc na mnie. Szybko mu przytaknęłam. Aron widząc butelki z benzyną szybko warknął.
-Chcecie spalić dom ?!
-Nie ma innego sposobu… masz szczęście ,że żyjesz.- Odpowiedział mu krótko Sam. Aron patrzył na nas jak na wariatów gdy drzwiczki od bagażnika się zamknęły a przed nami stało około pięciu butelek z benzyną i dwa sporej wielkości kanistry.
-Kochanie…- Powiedziałam dotykając jego policzka.- Zaufaj mi…- Brunet patrzył raz na mnie , raz na kanistry i tak w kółko.
-Człowieku albo nam pomagasz albo stoisz obok i patrzysz na wszystko !-Krzyknął wściekły Sam. Brunet w końcu kiwnął głową na znak zgody. Chłopacy wzięli kanistry i zaczęli oblewać dom z zewnątrz. Mi przypadło wylanie z butelek benzyny w środku. Wbiegłam do domu i zaczęłam opróżniać butelki w innych miejscach. Postanowiłam najmocniej oblać schody , ponieważ były z drewna. Gdy już wyrzuciłam ostanie opakowanie zaczęłam krzyczeć chłopakom ,żeby odeszli od domu. Zapaliłam zapałkę i rzuciłam ją na pierwszy stopień schodów. Byłam już w salonie gdy nagle poczułam ,że coś łapie mnie za kostkę. Upadłam na podłogę całym ciałem.
-Powiedziałam ,że tak łatwo ci nie odpuszczę… Chcesz abym umarła a więc ty też musisz zginąć !- Krzyknęła Emylly puszczając moją kostkę. Było okropnie gorąco i zupełnie nic nie widziałam. W domu były masy dymu.
-Zostaw mnie ! Nie jestem tą Elizabeth za jaką mnie masz !- Krzyczałam próbując się uwolnić. Zaczęłam się krztusić. Dymu było coraz więcej… po chwili widziałam już tylko ciemność…”

-Czy dom spłonął ?- Zapytałam szybko przerywając lekarzowi.
-Tak.- Odpowiedział krótko. Już chciałam się uśmiechnąć gdy nagle mi się przypomniało ,że przecież nie byłam sama.
-Przepraszam ale gdzie jest Aron ? Mu się chyba nic nie stało , prawda ?- To ostatnie zdanie skierowałam do matki. Jej oczy wypełniły się łzami. Tata jak najszybciej ją do siebie przytulił i zaczął delikatnie klepać po plecach.
-O co chodzi ? Gdzie on jest ?- Pytałam coraz bardziej zła ,że wszyscy milczą i nikt nie chce mi odpowiedzieć.
-To dzięki niemu pani zawdzięcza życie.- Powiedział cicho lekarz. Patrzyłam na niego chcąc uzyskać więcej informacji.- Gdy dom płonął on wbiegł i panią stamtąd wyciągnął ale…
-Nie…-Jęknęłam. To nie mogła być prawda.
-Przykro mi…Pomógł pani ale sam umarł. Jego organizm nie był na to przygotowany. W momencie gdy karetka przyjechała on już nie żył.
Patrzyłam na tego człowieka z niedowierzeniem. Wszystko wokoło zaczęło się jakby rozmywać…Wokoło widziałam znowu ciemność. Miałam wrażenie ,że moje ciało płonie z bólu. Serce jakby rozpadło się na miliony kawałeczków wbijających się w inne narządy. Krwawiłam od środka. Chciałam krzyczeć…ale nie potrafiłam. Chciałam sobie zrobić krzywdę…ale nie mogłam. Chciałam…,żeby było tak jak dawniej ale to było nie możliwe. Czułam się jakby ktoś raz za razem wpychał i wyciągał mi nóż z klatki piersiowej w miejscu gdzie powinno być serce. Nie ruszałam się bo wiedziałam ,że na to zasłużyłam. To wszystko moja wina.
-Eli !!!- Usłyszałam rozpaczliwy krzyk matki a ojciec zaczął wyrywać mi coś z rąk. Byłam oszołomiona. Nagle na podłogę upadł niewielki kawałek metalu. Spojrzałam na pościel. Krew…pełno krwi.
-Dlaczego płaczesz ?- Zapytałam patrząc na zrozpaczoną matkę. I Wedy nagle moje powieki zaczęły opadać…były coraz cięższe aż w końcu zniknęłam.



                                                                 ***


Tydzień później :
           
            Mężczyzna o ciemnych włosach przeplatanych siwizną zamknął za sobą drzwi i usiadł spokojnie na krześle obok swojej żony. Kobieta miała zmęczoną twarz. Wyglądała jakby nie spała kilka dni pod rząd.
-Miło mi państwo widzieć. Szkoda ,że w takich okolicznościach.- Dodał szybko lekarz patrząc na małżeństwo.- No dobrze przejdźmy do konkretów. Wasza córka jest już jak najbardziej zdrowa fizycznie. Z nogą wszystko dobrze , przez pewien czas będzie czuła dyskomfort w chodzeniu ale to minie.
-Możemy ją już dziś zabrać do domu ?- Zapytał mężczyzna ściskając rękę kobiety.
-Niestety…jak mówiłem. Wasza córka jest zdrowa ale fizycznie.- Odparł lekarz.
-Do czego pan dąży ?- Zapytała szybko kobieta.
-Podejrzewamy ,że pożar i utrata bardzo bliskiej osoby spowodowały pewne zmiany w mózgu Elizabeth.
-Co takiego ?- Przerwał lekarzowi mężczyzna podniesionym głosem.
-Elizabeth miała już do czynienia z psychiatrą który stwierdził ,że ona potrzebuje specjalistycznej pomocy. Wasza córka po wyjściu ze szpitala od razu zostanie przewieziona do kliniki psychiatrycznej.
-Ona wcale nie jest wariatką ! To bardzo mądra dziewczyna ! Każdy by cierpiał po utracie ukochanej osoby ! Ona po prostu zamknęła się w sobie !- Krzyczała kobieta.
-Elizabeth rozmawia z kimś…kogo nie ma. Na przesłuchaniu powiedziała ,że to przez Nią Aron zginął.- Mówił zimno lekarz. Nagle kobieta wybuchła płaczem.
-To nie dzieje się naprawdę…-Jęknęła przytulając się do swojego męża.
-Na jak długo ją tam chcecie zabrać ?- Zapytał rzeczowo mężczyzna.
-Aż wyzdrowieje. Zmiany mogą nastąpić za tydzień albo nigdy…-Szepnął.


______
 Od Jemi : Na wstępie chce poinformować ,że ponad tydzień nie było mnie w Polsce i właśnie dlatego rozdział oddaje w wasze ręce dopiero dzisiaj. Muszę przyznać ,że dość mi się podoba :) Nie ma to jak zabijać bohaterów :D Haha :P  A teraz tak na poważnie :) Jak widzicie zmierzamy już powoli do końca :) Przewiduje jeszcze co najwyżej dwa rozdziały z epilogiem :) Powiem szczerze ,że ta historia na początku mi się bardzo podobała jednak po kilku rozdziałach straciłam zapał...to znowu wróciło :) Mam nadzieje ,że będziecie ze mną do końca :)
Dedykacja : Dla Anonima który ciągle mnie pośpiesza w pisaniu kolejnych rozdziałów :) Dzięki tobie wiem ,że komuś jeszcze bardzo zależy na tym blogu :) Dziękuję ,że kopiesz mnie w tyłek i przypominasz mi o tym :))